Ostatnio marudziłam, że nie ma śniegu. W Krakowie nadal nie ma, ale Izby i okolice mają swój własny mikroklimat. Z soboty na niedziele gadaliśmy do późna i kiedy wreszcie dotarliśmy do łóżek mieliśmy okazję obserwować styczniową burzę błyskawiczną, konkretnie jedno błyskową. Gdy rano się obudziliśmy pasał już śnieg. :)
Moi dziadkowie w niedzielę obchodzili 50 rocznicę ślubu, więc mimo tego że warsztaty fotograficzne trwały w najlepsze postanowiłam wracać trochę przed czasem.
Tak więc poranek upłynął na pośpiesznym śniadaniu i ekspresowym zachwycie śniegiem. Zaraz po tym wsiadłyśmy w samochód i Małgosia odwiozła mnie do Krynicy. Droga z Izb była miejscami dość wyczynowa, ale za to widoki pierwsza klasa. Najładniejszej części niestety nie uwieczniłam, bo pośpiech i bo bus. Kawałek od Krynicy śnieg zakończył gościnne występy w magiczny sposób zniknął.
A potem już jakoś poszło. Krynica - Sącz, Sącz - Kraków. Szybkie przepoczwarzenie się z ubłoconych spodni i górskich butów w sukienkę i buty na obcasie i w niecałe piętnaście minut znów wyskoczyłam z domu. Trochę nadal odczuwam niedosyt podróży, ale w piątek znowu wyjeżdżam. :D
I schodziłem na ziemię za kwestą. Przez skrzydlącą się bramę Lackowej.
OdpowiedzUsuńBeskidy. Izby. Bieliczna. Lackowa. To tereny gdzie część mojego serca pozostała na zawsze.
dla mnie znowu bardzo wyjątkowa jest wysowa. :)
OdpowiedzUsuń