poniedziałek, 6 maja 2013

ljubljana - kraków. podróż kulinarna.


I znów padam na nos... to chyba ostatnio moja ulubiona czynność życiowa. Tym razem już w Krakowie. Zaległy tekst do zdjęć i treść właściwą wpisów pewnie zacznę nadrabiać gdzieś w okolicy weekendu (no dobra kiedyś tym się zajmę, w czasie bliżej nieokreślonym :P ). Tym czasem trza zająć się brakami w śnie i edukacji, przy okazji nie zaspać na zajęcia. :)








piątek, 3 maja 2013

bled.


Tym razem bez tekstu, może kiedyś na drobie te braki, ale chwilowo padam na nos. To też będą same zdjęcia. Co warto powiedzieć, to że Słowenia jest znacznie ładniejsza niż myślałam. :)






czwartek, 2 maja 2013

dwie strony historii.


Pogoda ciut nie dopisała, przez cały dzień kropił deszcz, na szczęście było ciepło i mżawka nie przeszkadzała zwiedzaniu, może tylko zdjęcia nie wyszły tak świetne i parasol się przydał. Byliśmy na zamku.


 Mają tam świetne muzeum, interaktywne i dotykalskie. Z przyjemnością spędziłyśmy tam z Kingą sporo czasu, Željko wymiękł trochę wcześniej, ale cóż miał zrobić towarzyszył nam dzielnie. ;)


Miejsce na którym stoi zamek było zamieszkane nieprzerwanie od tysięcy lat. To tu właśnie znaleziono najstarsze znane koło. Datowane na rok 3200 p.n.e. i od razu w komplecie z osią co sugeruje, że było częścią dwukołowego wozu. Po drodze wzgórze było w rękach rzymskich, tureckich i kilku innych. Nie będę zanudzać historią, dla zainteresowanych link do większej ilości informacji.


Zwiedziliśmy też co nieco starego miasta. Mimo szarej pogody prezentuje się ono całkiem nieźle.


Slogan "kocioł bałkański". W sumie każdemu chyba obiło się to o uszy. Moja niewiedza historyczna produkuje mi w głowie tylko obraz wielkiego bitewnego bałaganu. Jedni przeciwko drugim, jakaś wojna domowa, duże zbrojne zamieszanie w tej okolicy, gdzieś tam w nie bardzo odległej przeszłości. Słyszałam, że liczba zabitych to... (i tu pada jakaś liczba, której kompletnie nie umiem sobie wyobrazić, więc jej też nie pamiętam), ale bardziej odważne szacunki mówią o dwukrotnie większej ilości. Dwa razy bardzo dużo to ile?


Czasami liczby są przekładane na język bardziej dla mnie zrozumiały. Mówi się więc, że każdy w tej wojnie stracił kogoś bliskiego, że każdy był ranny. Statystyczny mieszkaniec byłej Jugosławii nadal do mnie nie przemawia. Ale kiedy Željko, który był żołnierzem, który stracił wujka i pewnie kilka innych osób w tym konflikcie zaczął nam tłumaczyć jak on to widzi, wyblakłe strony nierealnej historii w mgnieniu oka nabrały barw i stały się tak żywe, że aż przerażające.


Opowieść, która była bezpiecznie zamknięta w gablotach i wygładzona coby ją łatwiej przełknąć przyszła nieoczekiwanie, aż zaczęłam się zastanawiać kto tak właściwie jest chroniony za muzealną szybą. Słysząc tak okrutne, krwawe, smutne, budzące najgłębszy strach historie, które płynęły prosto z serca, w których osoba mówiąca była w całości zanurzona, słowo wojna nabrało nowego oblicza.

'ograje povod, svobode nikjer!' - płoty rosną, nigdzie wolności.
Nie pierwszy raz ktoś opowiada mi jak ludzie potrafią bez cienia współczucia manipulować innymi, nawet jeśli to pociąga za sobą śmierć morza innych tak samo bardzo ludzi. Czasami łatwiej jest nie wiedzieć jak daleko człowiek potrafi się posunąć. I nie można powiedzieć to mnie nie dotyczy, to było dawno, to oni. Bo ktoś jednak pociąga za spust, ktoś bywa że tak bardzo nie wprost zabija niewyobrażalne tłumy. Ten ktoś jest człowiekiem, zwykłym człowiekiem i nie ma na czole napisanego "uwaga morderca". A może w każdym z nas drzemie uśpiona bestia, nie rodzimy się bandytami, przecież okazja (podobno) czyni złodzieja.


Lubię podróżować, poza zwiedzaniem zabytków, oglądaniem przepięknych krajobrazów można poznać ludzi, których nigdy by się nie spotkało, sposób patrzenia na świat, na jaki nigdy by się nie wpadło. Tak czy owak podróż kształcą. A mi dziś dały do myślenia.


krk - ljubljana.


Dużo się dzieje i mam mało czasu żeby pisać, więc podejmując rozpaczliwą próbę bycia na bieżąco pominę dzień wczorajszy i nie napiszę, że zwiedzałyśmy Punat i Baška, świetną plażę i interesujących zabytków. Może uda mi się opisać to kiedyś indziej już z Krakowa, acz nie przywiązywałabym się do tej myśli nadmiernie. :)


Tak w skrócie zwiedziłyśmy nieco tą wyspę podróżując stopem po wyspie i mimo tego, że nie udał się zwiedzić wszystkich zaplanowanych rzeczy zdecydowanie warto było.


Na wylotówkę z Krk dostałyśmy się w samo południe idealnie najgorszy moment: żar z nieba, zero cienia, pionowo z góry słońce i rzecz jasna mało kto jeździ w tak przychylnych warunkach.


Z tego upału wyrwało nas auto poezja. Urocze białe auto dostawcze z sympatycznym panem kierowcą. Na szczęście Kinga opanowała już Chorwacki w stopniu w miarę komunikatywnym.


Wnętrze samochodu było trudne do opisania. Z drugiej strony robiło to na nas na tyle duże wrażenie, że jak nasz kierowca postanowił wysiąść na stacji benzynowej obie wyciągnęłyśmy aparaty i uwieczniłyśmy absolutnie niepowtarzalny widok. :)


Pan był taki miły, że na naszym miejscu położył biały ręcznik cobyśmy się nie ubrudziły za bardzo, sam miał worek foliowy jak widać na zdjęciu powyżej.


Natomiast nasze bagaże podróżowały w takim zacnym towarzystwie. ;) Ale tak całkiem już serio nie było źle  i dostałyśmy się w kolejne dobre do dalszej podróży miejsce. Tam złapałyśmy polaków, którzy wysadzili nas już w nie aż tak strategicznym miejscu i mogłyśmy się smażyć bez żadnych perspektyw na cień na mało uczęszczanej, lokalnej drodze przez niespełna godzinę.


Dalsza część podróży poszła już bardzo sprawnie, acz nie udało nam się dotrzeć do Škocjanskich Jaskiń na co bardzo liczyłam. :( Może uda się to nadrobić innym razem. Tym czasem jesteśmy już w Lublanie (Ljubljanie).