sobota, 9 lutego 2013

morskie oko zimą.


Budzik nastawiony na 3:20, autobus z dworca 4:40. Środa przed tłustym czwartkiem. W Zakopanym jeszcze przed świtem, ale pierwszy bus na Palenicę był dopiero 7:40, więc cały misterny plan bycia na szlaku z pierwszymi promieniami słonka wziął w łeb. Na szczęście cisza i spokój jakie sobie zaplanowałam były na miejscu. W busie co prawda jechało ze mną dwóch młodych chłopaków, którzy popisywali się jakoby w górach byli już dobrze zaprawieni. Na całe szczęście okazali się nie stanowić zagrożenia dla mojej potrzeby samotności i ostatni raz widzieli mnie na pierwszej prostej, by przybyć do schroniska z ponad godzinną różnicą.

Świerzy śnieg idealny na pierwsze ślady. W najpłytszych miejscach ponad kostki.

Magia. Z jednej strony poczucie swojej niewielkości i ogromu gór, a z drugiej strony pierwszy raz od dawna miałam okazję pościgać się z samą sobą i odkryć, że mogę więcej niż się spodziewałam. Po dwóch tygodniach ledwo opuszczania łóżka i nie wychodzenia z mieszkania oraz krótkiej rekonwalescencji z gracją udało mi się wyprzedzić o pół godziny czasówkę. Idąc do góry minęłam tylko jedną grupę turystów schodząc schodzących ze schroniska w Roztoce i w ten sposób od pierwszego zakrętu praktycznie aż do końca miałam nie śmigany szlak. Wolność.



Tabliczki Tatrzańskiego Parku Narodowego świetnie działają mi na wyobraźnię, więc tym razem poza niedźwiedziem wypatrywałam też lawiny. Przez większość czasu słyszałam tylko siebie, ale chwile mi zajęło nauczenie się jakie dźwięki wydaję ja i wszystko co ze sobą niosę. Profilaktycznie wyciszyłam telefon coby nie zejść na zawał.

Był 3 stopień zagrożenia lawinowego, dla ciekawskich kilka słów od TOPRu.

Cała groza padła gdy do schroniska zaczęli napływać rodzice z na prawdę niewielkimi dzieciakami. W drodze powrotnej minęłam wielkie urządzenie odśnieżające. Miałam wrażenie jakby magia była wyrzucana na boki przez ogromne rury. Moja jeszcze przed chwilą trochę dzicz została ostatecznie oswojona. Odśnieżarka szlak zamieniła w deptak, że krakowskie chodniki mogą się schować przed takim komfortem spacerowym. Ja natomiast czułam się jednoznacznie oszukana.

Rozgarniacz złudzeń dużego kalibru.

Schronisko było opanowane przez warszawiaków i mimo tego, że inny nie znaczy gorszy, to muszę przyznać, że tamci konkretni działali mi na nerwy. Pan siedzący przy moim stoliku przez godzinę nie wypowiedział ani jednego pozytywnego zdania. Były one albo neutralne w stylu 'podaj mi herbatę' albo zdecydowanie negatywne. Tak więc po ponad trzech godzinach spędzonych w schronisku (nie nudziłam się z notatkami i slajdami z seminariów) postanowiłam ruszać w drogę powrotną. Żeby nie było nie jestem stolico-fobem i uważam, że Warszawa miejscami jest na prawdę urokliwa.

Idąc w górę byłam zła, że nabiłam sobie siniaka, ale gdy wracałam cały ten tłum przetarł szlak i byłam zaskoczona, że wywróciłam się tylko dwa razu. :D

Zaraz po wyjściu ze schroniska minęłam nie bez trudu żółtą strzałkę w kierunku Przełęczy Szpiglasowej. Od początku marzyło mi się pójść na Szpiglasowy Wierch, to chyba moja ulubiona góra w Tatrach, a w każdym razie mam do niej szczególny sentyment. Dlatego też kiedy zobaczyłam wejście na szlak to tylko ciut przemoczone buty i niedobór czasowy powstrzymały mnie przed skręceniem w śnieg po pół uda. Cóż poczekam aż zagrożenie lawinowe nieco stopnieje i obiecuje sobie, że niebawem tam wlezę. :) Wycieczka zakończyła się apetytem na więcej.

Gdy dotarłam do Zakopanego RMF trąbił, że Kraków i wszystko co na południe od niego, łączne z Zakopianką utonęło w śnieżycy. Na szczęście mnie te atrakcje ominęły, bo rano je wyprzedziłam, a gdy już wracałam drogowcy nie byli tak zaskoczeni jak zwykle. ;)

Moja ulubiona tabliczka. ;)