poniedziałek, 30 lipca 2012

na chwilę w panamie.



Miałam spędzić w tym państwie 1,5h. To i tak stanowczo za mało w porównaniu do tego ile bym chciała. Niestety nawet tyle mi nie było dane. Na pół godziny.... no może 45 minut w stolicy na lotniku. Ale kiedyś tu wrócę, żeby zapoznać się z tym miejscem jak się należy. ;)



Pada deszcz. Wilgotność powietrza w kierunku 100%. Tak na chwilę i bardziej jako ciekawostka przyrodnicza to jestem całkowici oczarowana tymi tropikalnymi deszczami. :)



Kilka zdjęć zrobiłam, ale że zapomniałam istotnej części zgrywającej to zostaną one dołączone w swoim czasie. A'propos czasu mamy tu godzinę siódmą rano. Boarding rozpoczął się teoretycznie kilka minut temu, praktycznie teraz, więc pora się zbierać. Kierunek Cancun i jeszcze jeden dzień samotności. ....fałszywy alarm jeszcze 30 minut czekania. Jak miło, że jednak postanowiono wydłużyć mój czas tutaj. :P

niedziela, 29 lipca 2012

geneza.

Już w większości ogarnęłam pakowanie. Ostatnie kilka godzin. Czas najwyższy napisać czemu tu jestem. Poza tym już dawno temu obiecałam komuś się z tego wytłumaczyć. :)



Zaczynając od przed początku: Jestem studentką medycyny i moja szlachetna uczelnia wymaga ode mnie corocznych miesięcznych praktyk w szpitalu. W tym roku są pod wezwaniem chirurgi. Jak prześledzę pozostałe trzy lipowe zderzenia ze szpitalem to każde z nich było w jakiś sposób wyjątkowe. Tym razem nie mogło być inaczej. :)



Drugi wątek: Jest sobie organizacja o wdzięcznej nazwie IFMSA zrzeszająca studentów medycyny niemal z całego świata. W ramach moich aktywności w wyżej wspomnianej udało mi się dostać na praktyki do Brazylii.



Mogłam wybrać trzy miasta, więc w końcu trafiłam gdzie indziej. Ale miejsce spełniało dwa podstawowe kryteria: 1. poniżej równika, 2. z dostępem do oceanu lub innej wody. Mogłam wybrać też oddział konkretnie musiałam zaznaczyć pięć. Przy czwartym wyczerpała mi się inwencja twórcza i wtedy wpadłam na chytry plan. Kto przyjmie dziewczynę na oddział chirurgii ortopedii? No nikt oczywiście. To też można sobie wyobrazić jak głupią minę miałam kiedy dostałam wiadomość, że ostatecznie będę w mieście którego nie wybrałam na oddziale chirurgii ortopedii.



W Brazylii mają nieco inne podejście do tematu kobiet w ortopedii. Niemal wszyscy nauczyciele (profesorowie, doktorzy) próbowali mnie przekonać że jestem stworzona dla tej specjalizacji. Nie mogli też zrozumieć czemu do licha w Polsce nikt nie będzie mnie chciał uczyć, czy zatrudnić tylko z tego tytułu, że jestem kobietą.



Ja natomiast nie spodziewałam się, że tak bardzo spodoba mi się ta działka medycyny. Sporo się nauczyłam i mimo moich początkowych uprzedzeń na prawdę polubiłam ortopedię. Zostanie to jednak miłość platoniczna, bo zupełnie sobie nie wyobrażam żebym mogła w ojczyźnie znaleźć dla siebie miejsce w tej dziedzinie.

 

Gra w owocki na iPadzie.... małe uzależnienie części oddziału od różnego rodzaju gier na komórce. Natomiast ta prezentowana powyżej okazała się być moją specjalnością. :D

czas się zbierać.



Za chwilę rozpoczynam reorganizację swojego bagażu przed podróżą. W niedzielę wieczorem wyjeżdżam. I jak uwielbiam zostawić pakowanie na ostatni moment tak czuje, że zebranie się stąd zabierze mnóstwo czasu. Zadomowiłam się i trudno będzie się pożegnać. Tu jest tak dobrze. Jaha bywało też ciężko i źle. Jak wszędzie to sprawia, że umiem uwierzyć, że to mi się nie przyśniło.



W pierwszym tygodniu często zdarzało mi się myśleć, że to jest zbyt piękne żeby było prawdziwe. I taka głupia myśl, że jak otworze oczy to nadal będę leżeć w swoim łóżku w Krakowie, że to był tylko sen i jeszcze raz będę musiała szybko dokończyć pakowanie, w zorganizowanym pośpiechu na lotnisk, a potem trzy samoloty i witaj Sao Luis. Może przynajmniej tym razem nie zapomnę szamponu. :P Ku zaskoczeniu ostatnio ten śmieszny stan umysłu miałam wczoraj. Wczoraj! Przeżyć ten miesiąc jeszcze raz.... Cóż nauczyłam się sporo o wszystkim. O sobie, o ludziach i oczywiście o tym co tu nauczyć się miałam zgodnie z planem. Może było by łatwiej gdybym jeszcze raz zaczęła od nowa z całą tą wiedzą, ale ja na prawdę w swoim życiu niewielu rzeczy żałuję. I dla żadnej z nich nie chciałabym się cofać.



Egzotyczne państwo. Miasto w którym mieszkam jest oddalone o trochę więcej niż 2 stopnie od równika. I to w dodatku po stronie południowej. Zawsze chciałam zobaczyć gwiazdy na półkuli poniżej, zupełnie inne niebo. Ktoś mnie zapytał czy wszędzie na świecie księżyc jest taki sam. Wtedy odpowiedziałam, że tak. No więc poprawka: ten sam, ale nie taki sam. U nich (że tutaj) księżyc znika od dołu i rogal jest w kształcie 'u' lub 'n'. Polski księżyc znika na boki, od prawa tworząc 'C', by dążąc do pełni przybrać kształt 'D'. Widziałam tu lasy namorzynowe, o których kiedyś uczono mnie w szkole i małpy na wolności. Podjęłam niezdarne próby opanowania kilku brazylijskich tańców w tym Forró [foho], którym się szczerze zauroczyłam.Wreszcie wiem coś więcej na temat manioku. To wszystko prawda, ale jak gdzieś zobaczę flagę Brazylii, to dalej nie mogę w to uwierzyć. Ja tu jestem! Na prawdę, nossa. :D



środa, 25 lipca 2012

przychodzimy. odchodzimy.



Nie lubię rozstań. Zazwyczaj staram się zminimalizować długość bólu. Jak nadmiernie dobrze przyklejony plaster. Tym razem taktyka zawiodła, bo gdzieś od połowy pobytu czuję zbliżający się koniec. Natomiast w ten weekend rozpoczął się swego rodzaju smutek.



Raczej nie tęsknie za ludźmi. Owszem chciałabym się spotkać, porozmawiać, pobyć, ale na to jeszcze będzie czas, jeszcze tyle dni mam w planie, gdzieś znajdzie się na to wszystko chwila w moim grafiku na całe życie, więc nie ma co się spieszyć. Tu jest inaczej. Tak mocno czuję, że to mogą być moje ostatnie dni w tym mieście i bardzo nie mogę się z tym tam głęboko we wśrodku pogodzić.



Sao Luis to nie najpiękniejsze miejsce na świcie, najsłynniejsze, najlepiej rozwinięte, ani też najbogatsze. Ma niecałe 400 lat i widać wpływ tylu kultur i państw, które się przenikają, że trudno je oddzielić. Ale jest tu coś wyjątkowego co sprawia, że to właśnie miasto znalazło miejsce w moim sercu, że mnie oswoiło. I mimo tego, że nie wiem kiedy jest bezpiecznie i gdzie nie należy chodzić, że nadal nie umiem mówić po portugalsku, i że mam tu niezależność godną sześciolatka to dobrze mi tu.



A'propos rzeczywiście czuję się przez ostatnie tygodnie jak skrzyżowanie dziecka z zwierzątkiem domowym i szczypta kobiecości. Całkiem to jednak polubiłam. Wszystko jest interesujące, znów cieszy mnie jeżdżenie do sklepu nie po to by coś kupić tylko dla całego tego zamieszania. Autem do centrum handlowego przez ulice intrygująco różne pełne niezwykłości. Sklepowe wystawy niby te same, a inne. Ludzie, dźwięki, zapachy, słowa tylko niektóre mogę zrozumieć. I ten pierwszy zachwyt, ten najnaiwniejszy, niewinny i świeży. To jak chodzi o moją dziecinność. Natomiast ludzie często traktują mnie jak pupila domowego. Ja zaś próbuję w tym wszystkim chociaż częściowo pozostać sobą.



Miesiąc to strasznie mało by poznać. Ledwo człowiek zdąży się zachwycić, wyciągnąć rękę by chwycić kilka dobrych wspomnień i już trzeba się zbierać. Lubię wędrować, lubię zmieniać miejsce tym bardziej trudno mi zrozumieć co teraz we mnie się wprawia. Trzeba pójść, żeby wrócić. Tak ciężkie są powroty. Pewnie kiedy wyjadę to będę bała się drugiego spotkania z Sao Luis co by nie zepsuć pierwszego dobrego wrażenia, by pozostały tylko dobre wspomnienia.

wtorek, 24 lipca 2012

barreirinhias.



I szlag trafił chronologię. Nie miałam dostępu do internetu przez weekend, więc teraz spore zaległości do nadrobienia. Czemu nie miałam internetu i co właściwie robiłam przez trzy ostatnie dni? Już odpowiadam.



W piątek wczesnym popołudniem wyruszyliśmy autobusem z Sao Luis do Barreirinhias [baherinias]. Odległość to niecałe 300 km. Miejscowość w gruncie rzezy turystyczna. Główną atrakcją jest park narodowy Lençóis Maranhenses. A miasteczko jest jednym z dwóch miejsc, które specjalizują się w organizowaniu wycieczek do tego pustynnego raju.



Sobotni poranek spędziliśmy nad Rio Preguiças, co oznacza leniwa rzeka. Jak i woda tak i my niespiesznie delektowaliśmy się przedpołudniem, by drugą część dnia poznawać wydmy i nie tylko należące do parku narodowego.

Z Margo, która jest Rosjanką zarządziłyśmy mały strajk. Często zdarza się, że wszyscy płynnie przechodzą na portugalski, bo im łatwiej. Mimo tego że zamierzam się nauczyć tego języka i znam już kilka słów to dalej jakby za mało by uczestniczyć w rozmowie. Tak oto odkryłyśmy, że nasz języki nie są aż tak różne. Mówiąc wolno i wyraźnie możemy się zrozumieć, a w ramach trudności zawsze pozostaje nam angielski. :)



czy wiecie.... czym różni się Lençóis Maranhenses od innych pustyń?

Lençóis Maranhenses to pustynia obfitująca w oazy. W porze deszczowej zamienia się w jedną wielką wodę aż po horyzont poprzedzielaną wydmami. Niestety w ostatnim czasie deszcz nie był na tyle łaskawy żeby oglądać ten cud natury w pełnej krasie. Większość z jezior poznikało, pozostawiając ledwie wilgotne dna.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------



I tak warto było przejść się pół godziny przez pustynię, żeby popływać w ogromniastej kałuży otoczonej nieco zielenią. Do jaki i z pustyni transport odbywał się za pomocą aut terenowych i mieliśmy niemałą frajdę gdy na wybojach kierowcy zaczęli się ścigać. :)



Na koniec na obrzeżach wioski musieliśmy poczekać na prom, który pozwoli nam dostać się do centrum i do domu. Przy tej okazji można było się zapoznać z tutejszym rękodziełem i zjeść przepyszne beiju.



Beiju [beżu] to coś na kształt naleśnika. Również wytwór patelni, ale półproduktem jest tapioka wytwarzana z manioku. Maniok zaś to całkiem użyteczne warzywo. Poznając tutejszą kuchnię coraz bardziej się o tym przekonuję. :) Jest on wykorzystywany na wiele sposobów i za wikipedią jest trzecim źródłem kalorii na świecie.



Całkiem wieczorem wybraliśmy się by posłuchać forro. Krótkiej instrukcji jak się to właściwie tańczy udzielił nam Felipe. Ale o muzyce i tańcu napiszę innym razem (mam nadzieję).



Natomiast wycieczka dnia drugiego podobała mi się jeszcze bardziej. :D Małą motorówką zwiedzaliśmy wcześniej wspomnianą rzekę. Oczywiście i tym razem miałam okazję spotkać lasy namorzynowe.



Późnym wieczorem wróciliśmy do Sao Luis. Nawet jeśli siedziałam od strony przejścia, a za oknem było ciemno, że oko wykol to oglądanie tego pogrążonego w nocy świata było bardziej interesujące niż nie jeden film. :)
 

czwartek, 19 lipca 2012

rede wypoczyn.


Chciałam wprowadzić pewien brak kolejności i napisać o tym co robiłam we wtorek, ale że zaginęła mi dość kluczowa część sprzętu do zgrywania zdjęć to chronologia zostanie zachowana. :P



W niedzielę Giulia zabrała mnie do swojego domu poza miastem. Biała, prześliczna budowla na skraju zatoki z takim widokiem co słowa zabiera. Spędziłam tam niemal cały dzień i napatrzyć się nie mogłam. Na całym świecie ludzie wracają do natury by odpocząć i choćby przez chwilę zapomnieć o huku miasta.



Kolejne spotkanie z mangue. Już zostałam oświecona, że to po polsku lasy mangrowe. I cokolwiek o nich można przeczytać w internecie ja tam jestem pod wrażeniem. Błotniste są, prawda. Że wody tam dostatek to i komar jakiś się znajdzie, ale kilka które widziałam mogą się schować w porównaniu do polskich jezior, te to wiedzą jak wyhodować komara. :P A poza tym ten ekosystem po prostu mnie zachwyca. Doznania wizualne na piątkę z plusem. Oprócz tego w tych lasach znajduje schronienie mnóstwo małych zwierząt i ptactwa oraz innych form życia. Niektóre gatunki przybywają tu tylko na gody inne spędzają całe życie.



Kiedy przyjechałyśmy na miejsce był odpływ. Po piasku/błocie wybrałyśmy się w kierunku oceanu. W różnych miejscach głębokość zapadania się w mule była bardzo rozmaita. Czasem można było przejść czystą stopą, a kawałek dalej zaczynało się zapadać. Tak że większą część drogi przeszłyśmy brodząc po połowę łydki.



Koniec końców nie udało nam się dotrzeć do oceanu. Kilka metrów przed celem było na tyle grząsko, że zdecydowałam się nie brnąć dalej żeby nie utknąć tam na dobre. Właśnie zaczął się przypływ i tam gdzie chwilę wcześniej ktoś chodził my nie dałyśmy rady. Jeśli nie możesz dojść do oceanu, to ocean przyjdzie do ciebie. Tylko poczekaj. ;)



Po tak spędzonej niedzieli mam silne postanowienie zakupienia hamaku po portugalsku rede [hedżi]. Od dawna miałam ochotę na wygodny fotel do mojego mieszkanka. Hamak ma wszystkie te same funkcje plus możliwość wygodnego spania w pozycji wyprostowanej oraz każdej innej. Poza tym te tutejsze są całkiem ładne. Lubię tylko takie pamiątki, które mają praktyczne zastosowanie. Tak więc jednogłośnie hamak wygrywa. :)



Podróż zarówno tam jak i z powrotem dostarczyłam mi sporo atrakcji. To co dla tubylców jest nudną codziennością i upierdliwym brakiem porządnej drogi, dla mnie jest całym mnóstwem radości i niezapomnianych widoków, które chłonę niczym mała czarna dziura. Nic nie pozostanie mi obojętne. :)

piątek, 13 lipca 2012

mangue.


czy wiecie.... co to jest mangue?

Polska wikipedia nie zna tego hasła. Co więcej angielska również. Byłam już nieco rozczarowana, ale okazało się, że portugalska jednak rozpoznaje tą nazwę. Dość zabawne, że mangue jest na kilku kontynentach, co prawda pod różnymi nazwami niemniej jednak przynajmniej angielska wikipednia powinna coś wiedzieć na ten temat zwłaszcza, że w stanach też występuje.


A odpowiadając na pytanie: Mangue to przybrzeżny ekosystem regionów tropikalnych i subtropikalnych. Występuje na styku wody słodkiej ze słoną. W odróżnieniu do piaszczystych plaż obfituje w roślinność, która wyrasta z mulastego podłoża.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------


W niedzielę odwiedziliśmy Raposa. W tym pobliskim, rybackim mieście zobaczyć można za pomocą łódki miejsce gdzie rzeka miesza się z oceanem. Wyjątkowy ekosystem ma tutaj niezwykle urokliwe oblicze. :)


Część budowli stoi na palach ponieważ miasteczko jest zalewane podczas przypływów i wynurza się z nadejściem odpływu.


tradycyjne bransoletki oraz inne wyplatane sprzęty to całkiem ładne regionalne akcesoria, w które można się zaopatrzyć w urokliwie klimatycznych sklepach z pamiątkami.




czy wiecie.... skąd ibis szkarłatny taki czerwony?

Pewnie nawet ibis szkarłatny jest zagadką. Po kolei więc tłumaczę. Ibis to gatunek całkiem sporego ptaka. Ten konkretny wykluwa się z jajka wyjściowo biały. Natomiast żywiąc się krabami nabiera ich koloru.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------

Następnie przemieściliśmy się do innego miasta na wyspie São Luís o nazwie São José de Ribamar. Nie wypada z Brazylii wrócić bladym jak ściana, dlatego też należało się nieco plażowania. :)

czy wiecie.... czym się szczyci plaża Panaquatira?

W Brazylii są plaże gdzie linia brzegu wykonuje najdłuższą na świecie wędrówkę między przypływem, a odpływem. Słyszałam, że ta odległość osiąga czasem ponad pięć kilometrów i po przejściu na własnych nogach tego co było wówczas odsłonięte potrafię w to uwierzyć. Podobno woda wraca bardzo szybko, więc zdarza się, że ocean w swym marszu na ląd pochłonie samochód.


Dla zobrazowania sytuacji. My jesteśmy w połowie drogi między tym co osiąga zwykły przypływ i takiż sam odpływ. Jeśli widzicie na zdjęciu poniżej ludzi, ale nie tych na pierwszym planie i nie na drugim, tylko na ostatnim, to tam właśnie jest obecnie jest wielka woda. A w maksymalnym odpływie linia horyzontu wyznacza koniec oceanu.



Żeby nie było, że mnie tam nie było. ;)