sobota, 29 września 2012

60 centów. stop.

Ostatni weekend wakacji i od wtorku witaj osiadła rzeczywistości. Moje najlepsze w życiu wakacje powoli dobiegają końca, ale w przyszłym roku mam nadzieje, że będzie jeszcze lepiej. Ten tydzień był niezwykle intensywny i obfitował w różnego rodzaju kwiatuszki, ale żeby nie machnąć od razu całej powieści, tym razem tylko kilka perełek z pamiętnika autostopowiczek. :)

Nasz ulubiony klub za dnia. Świetna taneczna muzyka. Polecamy.

W Amsterdamie codziennie chodziłyśmy potańczyć na kilka godzin, a schodziłyśmy z parkietu tylko żeby się całkiem nie odwodnić. Za każdym razem kończyłyśmy zabawę, gdy zamykali klub. Ostatniej nocy nie mogło być inaczej. Gdy wróciłyśmy do hotelu, umyłyśmy się i mniej więcej ogarnęłyśmy nasze rzeczy okazało się, że jest tak blisko do śniadania, że już w sumie nie ma co iść spać. Koniec końców na wylotówce znalazłyśmy się koło południa, ale zanim to, nasz scenariusz postanowił nabrać rumieńców.

Impresja Amsterdamkiego tramwaju.

Po zapłaceniu za hotel okazało się, że posiadamy tylko ciut drobniaków w kieszeni. Miałam przy sobie trochę złotówek, ale żeby nie było tak łatwo to większość w monetach, więc jedyne 20 zł mogłyśmy wymienić w kantorze. Gdy w zorganizowanym nieładzie próbowałyśmy poskromić mapę, podszedł do nas nieznajomy mężczyzna i wytłumaczył jak działa komunikacja miejska, po czym zapytał o jakiś pieniądz, bo jest bezdomny. Cóż tam nawet żebracy mówią po angielsku. Mimo tego, że pan okazał się bardzo pomocny, to raczej my mogłybyśmy go prosić o wsparcie finansowe. Śmiało szłybyśmy o zakład, że dysponowałyśmy wtedy mniejszą sumą euro. Po zapłaceniu za bilety coby się dostać na obrzeża miasta zostałyśmy z 50 centami na całą Holandię i Niemcy. W autobusie znalazłam jeszcze 10 centów na siedzeniu co mocno podniosło nasz budżet. :P

Bus którym się wydostałyśmy z Amsterdamu. Podczas jazy jeszcze my mieściłyśmy się na tych siedzeniach. :)

Zaskakująco szybko wydostałyśmy się z miasta i pierwszą okazją dostałyśmy się prawie do granicy z Niemcami. A to, że pan kierowca w tym czasie wypalił dwa czyste skręty, które samodzielnie tworzył sunąc po autostradzie 140 km/h to tylko kolejny smaczek Holandii. Przerażonych informuję, że nie czułyśmy się w niebezpieczeństwie. W zachowaniu nie zauważyłyśmy żadnej różnicy w porównaniu do stanu gdyby palił papierosy. :)



Ze dwie godziny udało nam się drzemnąć w polskiej ciężarówce. Za fasolkę po bretońsku, którą poczęstowali nas kierowcy tego samochodu jesteśmy wdzięczne. Sugerowali, że możemy się z nimi zabrać do Szwecji, a potem dopiero do Polski. Niestety potrzebowałam na piątek z rana być w Krakowie, no i w portfelu trochę pustka. Ale nie powiem kusiło bardzo, bo panowie mili, Szwecja piękna jest, a w Danii przez którą mielibyśmy przejechać jeszcze nigdy nie byłam.

Rozładunek na skraju Park Narodowego Ujścia Warty.

Kiedy w oczy zaczęło nam zaglądać niebezpieczeństwo spania gdzieś na małej stacji benzynowej pod Hamburgiem dostałam takiego przyspieszenia, że w kilka minut udało mi się załatwić transport dalej. Niezwykłość tej małej ciężarówki polegała dodatkowo na tym, że stałym pasażerem był szczeniak york o imieniu Suzi. Nad ranem byłyśmy już blisko Szczecina acz po stronie niemieckiej.



Do godziny siedemnastej udało nam się zrobić nieco ponad sto kilometrów i groźba niezdążenia na czas zaczęła się materializować. Na szczęście limit pecha też ma swoje granice i dobra passa musiała wrócić, ta konkretna przybyła z nawiązką. :) Z ciekawszych rzeczy to zwiedziłyśmy Park Narodowy Ujścia Warty z ciężarówki, a jeden z odcinków robiłyśmy wojskowym autobusem wypełnionym raczej wyższymi rangą żołnierzami. Potem tylko kilka kilometrów (do lepszego CPN'u) zabrał nas pan osobówką, który kazał nam pójść coś zjeść i nie zostawiając miejsca na dyskusję wręczył 100 zł.

W Rio nie byłam, przynajmniej Świebodzin zaliczony. ;)

Pod krakowskim makro wylądowałyśmy przed piątą rano. Zachowując całe 60 centów i dobry humor zdążyłyśmy prawie na styk. Kiedy dwie godziny później wychodziłam z mieszkania na podbój uczelni, nie mogłam się nie uśmiechnąć do swojego odbicia w lustrze. Pierwszy raz od tygodnia makijaż, staranna fryzura, biała bluzka i buty na obcasie tworzyły cudowny kontrast z tym jak można mnie było zobaczyć gdy wpadłam do mieszkania z dwoma plecakami, w mojej ulubionej acz wielkiej, zielonej bluzie z kapturem i z dużym zapotrzebowaniem na długi prysznic.

środa, 26 września 2012

miasto rowerów i 1000 zapachów.



Amsterdam całkiem przypadł mi do gustu, ale więcej o tym napiszę już z Polski. Mamy taaaaki niedobór czasu, że nawet pielęgnowanie znajomości z przyjacielem snem bywa mocno limitowane. Zaraz śniadanie, ostatnie rzeczy do plecaka będzie trzeba wrzucić i kierunek Kraków. Dziekanat wzywa. :P



Miasto zachęca do przemyśleń. Ale to temat rzeka, więc tylko notuje sobie coby nie zapomnieć. :)

niedziela, 23 września 2012

s.s.s.s! hotel.



Zaraz zbieramy się z Kingą na miasto nocą, więc dziś się nie będę rozpisywać. Wspomnę tylko o tym co mnie najbardziej poruszyło. A mianowicie moja mama nie toleruje 's' w niektórych słowach. Uważając za rozrzutność wypowiedzi nadmiar liter, 'hotel' okazał się jedyną dopuszczalną formą wypowiedzi.



Po długiej podróży autostopem, spaniu w ciężarowce, śniadaniu pod gołym niebem, pospiesznej porannej toalecie i innych niedogodnościach wynikających z konwencji podróżowania stopem, w Amsterdamie nocujemy w najtańszym, dostępnym mniej więcej w obszarze centrum ho_telu.

czwartek, 20 września 2012

wspomnienie oslo.

Widok na centrum Oslo z murów zamku Akershus.

We wtorek wróciłam z Norwegii, ale że tam miałyśmy niezwykle mało czasu, a potem uganiałam się za uczelnią, to też dopiero teraz znalazłam niezagospodarowaną chwilkę. W Oslo byłyśmy bardzo krótko, zostało jeszcze całe ogromne mnóstwo rzeczy do zwiedzenia. Na szczęście są tanie loty Kraków - Oslo, a mi rośnie apetyt również na te bardziej mroźne kraje. :)



Zamek królewski Akershus, nigdy niezdobyta twierdza wybudowana pod koniec XIII wieku. Podczas II wojny światowej przekazany Niemcom w ramach kapitulacji. Obecnie mieści się tu muzeum, ale w poniedziałek, czyli kiedy zwiedzałyśmy większość była zamknięta.

Akershus.
Jak powszechnie wiadomo Nagroda Nobla wręczana jest w Sztokholmie, bo i sam Nobel Szwedem był. Natomiast co może umknąć uwadze pokojowa nagroda jest przyznawana jest w Norwegii. Uzasadnienie? Pan Nobel wybrał ten kraj, ponieważ uznał go za wyjątkowo pokojowy i prowadzący stosunkowo niewiele wojen w całej swej historii.

Centrum Pokojowej Nagrody Nobla.

poniedziałek, 17 września 2012

dzień święty święcić.



To że jestem wierząca i praktykująca w podróży bywa uciążliwe, bo naleźć kościół na końcu świata nie zawsze jest łatwo. A z drugiej strony patrząc przez pryzmat czysto poznawania innych kultur ma to swoje plusy. Czym więcej się wie na temat zwyczajów i zasad obowiązujących w kościele w swoim rodzinnym kraju tym łatwiej zobaczyć wpływ kultury i wrażliwości na niby tą samą mszę.

Kościół w Puebli, Meksyk.

O tym jak bardzo zaskoczyły mnie kościoły w obu amerykach opowiem następnym razem, gdy będę poruszać wątek religijny, bo nie mam ze sobą wszystkich zdjęć, a niektóre rzeczy po prostu trudno opisać słowami. Mogę tylko wspomnieć, że gdy byłam pierwszy raz w na mszy w Brazylii kilkukrotnie dopytywałam się czy aby na pewno dobrze trafiłam. Co lepsze, w ostatnim tygodniu poszłyśmy do innej parafii i znów nie byłam pewna czy to msza jest katolicka.

Alcântara, Brazylia. O tym miasteczku mogłabym opowiadać dłuuuugo. Spędzony tam dzień to jeden z najlepszych tych wakacji. Jeśli tylko zabiorę się za wspomnienia z Brazylii, to to jest pierwsze w kolejce.

Opowieść na temat co to znaczy 'kościół niby katolicki' w wydaniu meksykańskim opowiem kiedyś indziej, bo to jedna z tych rzeczy, które trudno uwierzyć, że się widziało na prawdę. Tam niestety robić zdjęć nie można było, ale zaręczam, że nie jest to jedyny powód, dla którego kusiło mnie żeby zrobić pożytek z aparatu.

Pałac królewski w Oslo.

Wczoraj nie mogłam znaleźć mszy rzymskokatolickiej, nie bardzo to zaskakujące, ilość wiernych kościoła łacińskiego nie przekracza w Norwegii 1%, co oznacza, że więcej tu muzułmanów. Znaczną większość stanowią luteranie, jest to państwowy kościół, a jego głową jest król. Nawet jeśli udałoby mi się wytropić odpowiedni kościół to z kazania bym nie skorzystała. :P Aczkolwiek norweski okazał się nie aż tak kosmicznym językiem jak byłam przekonana do tej pory i jako język północnogermański jest do niemieckiego podobny. Mimo tego, że jak słyszałam go wiele razy na uczelni, wydawał mi się z innej planety.

Trafiłam na nabożeństwo luterańskie. Bardzo ciekawa sprawa. Śliczny, duży budynek, garstka wiernych i niesamowity chór. Ponad dwadzieścia dziewczyn ubranych w czarne, długie sukienki śpiewały w czterogłosie pieśni po łacinie stojąc przed ołtarzem, tyłem do niego, a przodem do ludu. Trochę to wszystko przypominało koncert. Nie tylko dlatego, że pieśni były trudne technicznie, świetnie wykonane i nikt z pozostałych wiernych ich nie śpiewał, ale że pomiędzy poszczególnymi częściami mówionymi przez panią pastor lub zgromadzonych tam ludzi były czasem i dwie całkiem długie pieśni. Dwa razy się zdarzyło, że słuchacze zaczęli im bić brawo, co już zupełnie wgniotło mnie w fotel. Na koniec pomyślałam, że w takim układzie nawet jeśli bym była niewierząca na takie nabożeństwo bym się od czasu do czasu wybrała żeby poobcować ze sztuką. :P

sobota, 15 września 2012

norwegia. pierwsze spotkanie.



Tym razem wylądowałam w Oslo. Mimo tego, że oczy zamykają mi się nawet jeśli by je podeprzeć zapałką postanowiłam coś tu napisać. Odkładanie na później w tym przypadku zwyczajnie nie ma sensu, później nie istnieje. Jutro pewnie będzie dużo ciekawych, świeżych tematów i jak zwykle niedobór czasu. Za wszelkie krzywd na języku polskim jakie mama potencjalnie ogromną szansę zrobić serdecznie przepraszam. Już ubolewam z tego powodu. :P



Dziś razem z mamą zwiedzałyśmy ponoć najciekawszy i największy skansen na świecie. Rzeczywiście miejsce przepiękne i niezwykłe budynki. Norweskie perełki architektury oraz te całkiem zwykłe, stare, wiejskie domki zwiezione z całego kraju, okraszone parkiem.



Czy wiecie.... co to jest kościół słupowy?

Wisienką na torcie całego muzeum jest kościół słupowy z Gol. Jeśli dodam, że został wzniesiony około roku 1200 i jest jednym z tylko 30 zachowanych do tej pory, sprawa się nieco wyjaśnia. Świątynie takie powstawały na terenie Norwegii, gdy wiara chrześcijańska mieszała się jeszcze mocno z nordycką mitologią. Oprócz krzyży widnieją, więc tu i ówdzie łypiące beztrosko smocze głowy. Obecnie zaś te budowle należą do najstarszych drewnianych zabytków europy. Replika tego konkretnego kościoła została postawiona na Florydzie w Disneyland'zie i ma symbolizować Norwegię.

Kościół słupowy z Gol. Przeniesiony na półwysep Bygdøy na terenie Oslo w 1884 roku.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------

Skansen ma przepiękne wystawy. Niestety ze względu na czas otwarcia nie udało nam się zobaczyć ich za wiele. Te jednak, które obejrzałam zaskakiwały prostotą i starannością wykonania. Niektóre z prezentowanych eksponatów nie były ani nieprzeciętnie stare, ani drogie, ani też piękne. Zwykły norweski dom, normalne wnętrze, a jednak coś urzekającego i intrygującego.

Ta część wystawy po prosu mnie urzekła. Za to właśnie chyba lubię skanseny.

Oczywiście były i zabytkowe przedmioty w pełnym i najbardziej oczekiwanym tego słowa znaczeniu. Sale urządzone z taką samą dbałością o detal i gustem dodawały smaku zwiedzaniu. Niespodzianki czaiły się co krok. To droga donikąd, to niepozorna ścieżynka do najbardziej czarującej polany z najcenniejszymi budynkami, to chałupka podtrzymywana za line przez drzewo, to znowu żywy inwentarz przy chatkach już od wielu lat opustoszałych.

'Koń jaki jest, każdy widzi'.

Jest i nawet strach na wróble przy paru skromnych grządkach prawdziwych, nieściemnianych warzyw made in Norway. ;) Bardzo pozytywne wrażenia. Że jest największym skansenem potrafię uwierzyć, bo to przymiotnik w miarę łatwo przeliczalny na cyferki, a że najciekawszy... no nie wiem, jeszcze nie wszystkie  odwiedziłam, ale zdecydowanie godny polecenia. Sprawdźcie sami. :)

Jakby ktoś nie widział, to strach na wróble. ;)