poniedziałek, 29 lipca 2013

polityczne zamieszanie.


Ostatnie kilka dni było bardzo intensywne, więc czas dla poduszki skrócił się poniżej optymalnego. Siedzieliśmy w kawiarni, chwilowo zabrakło tematów, ktoś rozgrywał partię szachów, ktoś inny palił sziszę. Jakaś rozmowa tliła się w drugim końcu stołu. Idealny czas na drzemkę.


Ocknęłam się gdy wróciła Amira (dziewczyna z Hiszpanii). Trzymała przy twarzy chusteczkę. Na rondzie za raz obok nas zaczynała tlić się demonstracja, policja użyła gazu łzawiącego by rozpędzić tłum. Wyszliśmy na taras, żeby zobaczyć co się dzieje, ale bardzo szybko nieprzyjemne szczypanie w oczy, nos i duszący zapach  zmusiły wszystkich gości do powrotu do środka. Część z nas postanowiła wracać do akademika. Na ulicy ludzie uciekali. Tego dnia co najmniej jedna osoba trafiła do szpitala, dzień wcześniej jedna zmarła w skutek obrażeń. To był praktycznie koniec demonstracji w tym dniu, ale dzisiaj też mają być.


Później byłyśmy też na demonstracji w Tunisie. Tym razem wszystko przypominało wielki piknik rodzinny o zabarwieniu politycznym. Były małe dzieci wymachujące flagami, przyśpiewki patriotyczne, był też wydzielony sektor dla młodych, aktywnych ludzi, którzy potrzebowali rozładować swój testosteron, pokrzyczeń trochę, poczuć się odważnymi, ale wszystko w granicach rozsądku. To co w naszych mediach było przedstawione jako burzliwe i niebezpieczne w moich oczach... i nie tylko w moich wydało się bardzo uporządkowane i spokojne.


Tunezyjczycy, którym robiłam zdjęcia cieszyli się że ktoś z zagranicy będzie wiedział o ich strajkach i protestach, że ktoś w ogóle się tym zainteresował.


poniedziałek, 22 lipca 2013

sfax - sousse.


W niedzielę wieczorem był jeden z ważniejszych meczy sezonu zwłaszcza dla mieszkańców Sfax'u. Jakieś półtora godziny wcześniej postanowiliśmy go obejrzeć. Jak można się domyślić było to już grubo za późno na konwencjonalny zakup biletu. Z bliska lub z daleka chcieliśmy zobaczyć widowisko.


Wykorzystując wszystkie możliwe atuty: bycie obcokrajowcem, dziewczyną, mówienie po arabsku, bycie jasnowłosą, sprawność fizyczną, upur i nie odparty urok udało nam się przed końcem pierwszej połowy wejść na trybuny. Każdy dorzucił swoje trzy grosze.

Po wyczekaniu na odpowiedni moment i brak policji przeskoczyliśmy przez mur, to znaczy nasza trójka i kilku Tunezyjczyków. Po chwili zatrzymało nas kilku policjantów, po krótkiej rozmowie pozwolili nam iść dalej. Przy wejściu na stadion dłuższa dyskusja, przeszukali niektórych. Koniec końców wszystkich puścili.


Wygrali nasi 1:0. Niestety jedyny w tym meczu gol padł zanim dotarliśmy na stadion. Tak czy inaczej niesamowita atmosfera, plus to w jaki sposób dostaliśmy się do środka sprawi że mojej perspektywy, było warto. :) Chociaż muszę przyznać nie był to najlepszy technicznie mecz jaki widziałam. ;)


niedziela, 21 lipca 2013

wielki erg wschodni.


Dziwny weekend. Co mogę powiedzieć na pewno, to że odwiedziłam Saharę. Pustynia ciepłe miejsce, mnóstwo piasku tam mają. Warte zobaczenia.


Wszystkie cztery miasta uniwersyteckie pojechały w tym tygodniu razem spędzić piątek, sobotę, niedzielę. Ku naszemu niezadowoleniu został przegłosowany plan na wykupienie wycieczki w biurze podróży uwzględniający dwa noclegi w luksusowych hotelach. Na te trzy dni zamieniono nas w grupę głupich turystów i na każdy możliwy, niezwykle irytujący sposób próbowano wyciągnąć od nas pieniądze.


Tak więc wycieczka na wielbłądzie kosztowała decydowanie za dużo... nie zmienia to faktu, że w pewnym momencie trza było powziąć decyzję, że na przekór wszystkiemu będziemy się dobrze bawić nawet i w zastanych warunkach. Na szczęście mamy bardzo fajny skład ludzi ze Sfax'u.


Na bosaka i w szortach galop na koniu arabskim na Saharze. :) Jak by ktoś pytał też zdecydowanie za drogo, ale tego akurat ani nie żałuję, ani nie mogłabym sobie odpuścić. :D


Na szczęście udało nam się też trafić w ciutkę mniej turystyczne miejsca.


Pustynia kryje okresowo napełniające się jezioro. Teraz jest w nim wyjątkowo mało wody, a pozostałą przestrzeń zajmuje ogromna równina pokryta solą.


Skakanie z kilkumetrowej skałki do innego maleńkiego jeziorka na środku pustyni... bezcenne i w dodatku za darmo. :D Co również piękne nie byliśmy przygotowani na spotkanie z wodą to też większość pływała po prostu w bieliźnie. Przepiękne uczucie gdy po trzech tygodniach ubraniowego zniewolenia (do miasta zawsze długie spodnie) postanowiłam mieć w nosie ich wszystkie spojrzenia i kto ich tam wie jakie myśli.


Jak wiadomo dzieci mają swój urok, dużo łatwiej europejczykom sięgnąć po portfel i coś kupić, nawet jeśli nie są przekonani czy tego potrzebują lub co do ceny. Tak właśnie one tracą dzieciństwo i zamiast bawić się lub uczyć mówią 'one dinar'.


Odwiedziliśmy kilka miejsc gdzie kręcono gwiezdne wojny. Acz czuję się dość rozczarowana jakością. Na zdjęciach nie widać, ale wszystko ciut się sypie.

poniedziałek, 15 lipca 2013

północny - zachód tunezji.


Przez weekend działo się znacznie więcej niż mogę opisać. W skrócie zwiedzaliśmy, pływaliśmy w super zimnym i równie klimatycznym jeziorku, nurkowaliśmy z butlą, jedliśmy pyszne tunezyjskie przysmaki.


Tym razem nie mam wszystkich zdjęć przy sobie, ani czasu na opisanie czegokolwiek, ale zostawia sobie tu trochę miejsca i niebawem uzupełnię braki. :)


Dopominano się moich zdjęć, więc tadam: jestem. :)


sobota, 13 lipca 2013

od wschodu aż do zachodu.



Ramadan, że coś takiego istnieje już nie raz mi się obiło o uszy, ale nie bardzo wiedziałam jak to się je. Przed wyjazdem zapytałam znajomą z arabistyki o jakieś wskazówki na temat Tunezji, wtedy dowiedziałam się, że ów ramadan przypada mniej więcej na czas kiedy tu będę.




czy wiecie... co to jest ramadan?

Święty miesiąc w dla muzułmanów, w którym przez post chcą się poczuć jak się jak ubodzy ludzie. Od wschodu do zachodu słońca nic nie jedzą, nie piją, jest też jakieś ograniczenie co do zachowań seksualnych, ale tego jeszcze nie rozgryzłam. Czas ramadanu jest wyznaczany przez księżyc. Od nowiu do nowiu.



Co było dla mnie zaskakujące to że gdy zapytałam koleżankę kiedy konkretnie mam się spodziewać owego święta powiedział, że gdzieś w lipcu. Co roku przesuwa się data o jakieś jedenaście dni do przodu. Nie jest tak jak w katolicyzmie, że z wyprzedzeniem niemal rocznym wiemy o tym kiedy kościół zarządzi, które święta, tylko o rozpoczynającym lub jeszcze nie rozpoczynającym się poście wierni dowiadują się noc wcześniej... z telewizora. :D


Że w tym roku przypada to na najdłuższe dni jakie można sobie wymarzyć to trudność wzrasta. Z postu zwolnione są dzieci przed pokwitaniem, kobiety w ciąży i karmiące, podróżni, starcy, chorzy, ciężko pracujący fizycznie i wszyscy inni którzy z uwagi na zdrowie, życie lub inny nie cierpiąc zwłoki powód nie mogą sobie pozwolić nań.



Kiedy przychodzi czas na jedzenie i picie w ulice kompletnie pustoszeją, na jakąś godzinę wszystko cichnie, by wrócić z nową siłą w nocy. Cała aktywność z bardzo spokojnego przez ten miesiąc dnia przenosi się na jak nigdy tętniącą życiem noc.


piątek, 12 lipca 2013

co ja robię tu.


Kiedy zimową porą przyszedł czas na składanie papierów w sprawie praktyk wakacyjnych moją ostatnią zachcianką było dokładanie sobie nowych obowiązków. Nie odrywając się od nauki i innych absorbujących nie cierpiących zwłoki spraw ominęłam możliwość aplikowania na praktyki.


Jakieś trzy miesiące temu Madziołek napisał do mnie, że zostały wolne miejsca. Biorąc pod uwagę że nie mówię po hiszpańsku, lubię ciepłe kraje i w tym roku mam ciężkie wakacje to też nie mogłam jechać daleko wybór był prosty. Dostałam się dokładnie do tego miasta które chciałam i na ten oddział, który mi się najbardziej podobał. Niczego nie żałuję. :)


Sfax to zdecydowanie nie turystyczne, dość konserwatywne miasto. Mimo tego że raczej nie polecałabym go osobą preferującym pięciogwiazdkowe hotele ja jestem zachwycona nim. Tunezja ma wiele miejsc idealnych dla kapryśnych turystów. Mnie jednak zachwyca prawdziwość tego miejsca. :)


Swoją drogą tutejsza medina ma niebawem zostać wpisana na listę UNESCO dzięki czemu planowane jest odrestaurowanie jej i przy okazji przerobienie pod turystów. Bardzo się cieszę że miałam okazję zobaczyć to miejsce przed, bo jest ono co najmniej niezwykłe. Płynąc w gęstym tumie i słuchając targowego gwaru czułam się jak w jakimś filmie. Obawiam się że ten magiczny klimat zostanie pożarty przez komercjalne rekiny.


W zasadzie jest to miasto mocno przemysłowe, ciut biznesowe, brudne i miejscami śmierdzące. Świadoma tych wszystkich wad nie wymieniłabym go na żadne inne. Jeśli siedzę w Tunezji to chcę ją poznać od podszewki, a nie siedzieć w ślicznych hotelowych budynkach zrobionych pod turystów, jakbym chciała posiedzieć sobie w Europie, to to na prawdę nie jest trudne do zrobienia. ;)


Bardzo sobie cenię możliwość poznania tego kraju tak jak widzą go tubylcy, tak jak chcieli żebym go widziała, a w wolnym czasie ta jak ja go widzę. Tak czy owak dobrze jest. :)


niedziela, 7 lipca 2013

bardzo skrótowo.


To tak w skrócie. Żyję, mam się dobrze, jest tu ciepło, słonecznie i ślicznie, znacznie bezpieczniej niż to sobie wyobrażałam. Mam nadzieję, że internet w akademik wreszcie się pojawi, wtedy będę pisać więcej i częściej. :)


poniedziałek, 1 lipca 2013

taksówką do kartaginy.


Na nieco ponad jeden dzień w Tunisie, dziś skoro świt samolot do Sfaxu. Pierwsze spotkanie z Tunezją zaliczone. Nie jest to co prawda miłość od pierwszego wejrzenia, ale powoli stwierdzam, że Tunezja da się lubić. Jest ciepło, orientalnie, a francuski okazuje się być bardziej zaletą niż wadą. Mimo mojej ugruntowanej niechęci do tego języka czuję, że przez ten miesiąc się z nim trochę zapoznam.

Zwiedzanie rozpoczęłam od położonej kilkanaście kilometrów od Tunisu Kartaginy, a właściwie od Term Antoniusza. Nie wiedziałam czego się można spodziewać po tym obiekcie z listy UNESCO. Kiedy rozpoczęłam zwiedzanie przypomniał mi się żarcik, rozsyłany kiedyś namiętnie przez Madzioła.


Archeologia super, ale jak kupa kamieni ma się nadawać do zwiedzana to było by uroczo gdyby nie zmuszać fantazji tworzyć całego obrazu od zera. Jak dla mnie ta konkretna egzamin zdała. Cudnie jak moja wyobraźnia ma nawet dach. :]


Miejscami bardzo klimatyczne ruiny, a dzięki temu, że zwiedzałam sama czasem mogłam się wsłuchać, czy może echo nie przyniesie jakiś rzymskich szeptów.


Ze względu na ograniczenia czasowe zwiedziłam tylko termy, ale jest szansa, że jeszcze tu wrócę w ramach wycieczki zorganizowanej. :) Wtedy opowiem coś więcej, bo na razie moja wiedza jest wyrywkowa.


Tak czy inaczej nauczyłam się, że nawet jak coś wygląda tak (patrz zdjęcie wyżej), to nie ma co się dać zwieść pozorom. Za rogiem czekało zgrabne antyczne pomieszczonko z nieźle zachowaną mozaikową posadzką. Zupełnie nie ogrodzone, więc gdybym chciała mogłabym sobie deptać do woli.


Następnym punktem programu było Sidi Bou Said. Dobrze, że mam kilka biletów z wczorajszej wycieczki, bo bym momentami nie potrafiła odnaleźć się na mapie. W hotelowej recepcji zapytałam czy taksówkarz mówi po angielski, odpowiedziano mi że trochę. Nie było co liczyć na mojego kierowce, jego angielski był gorszy niż mój francuski. :P Sporo do mnie mówił, ale jeśli się zdekoncentrowałam lub zapomniałam jakiejś nazwy było nie możliwe dopytać.


Nadal tutaj nie ogarniam granic. Co mogę, a czego nie koniecznie, co jest bezpieczne, a co źle widziane. Mimo upału zwiedzałam w długich spodniach, a przez pewien czas też w długim rękawie. Jedyne co wiem to, że moje odkryte ramiona mogą budzić zgorszenie.


Zwiedzając miasteczko kompletnie nie miałam pomysłu jak daleko mogę się zapuścić. Wyznacznikiem było czy w promieniu wzroku są jakieś białe roznegliżowane w ujęciu arabskim kobiety, czy nie. Zauważyłam też, że mimo tego, że taksówkarz zadeklarował, że będzie na mnie czekał w aucie, chodził za mną w pewnej odległości tak, że dało się nie zwrócić na niego uwagi.


Zwiedziłam typowy arabski dom z przed wieku lub dwóch. Na bilecie napisane jest Dar el Snnabi, ale jeszcze nie wiem co to znacz, w swoim czasie rozwikłam i tą zagadkę. :P


Tak czy inaczej miejsce warte zobaczenia, a przynajmniej jak ktoś spędził w Tunezji tyle czasu co ja. Z dachy budynku rozciąga się panorama Tunisu. Spotkała mnie tutaj zaskakująca rozmowa. Podeszła do mnie starsza pani i zapytała czy mówię po rosyjsku, na co że nie, tylko angielski i polski. Ten polski dodałam tylko po to żeby wiadomo było czemu mój angielski wygląda tak jak wygląda. Ku mojemu zaskoczeniu pani ucieszyła się i przeszła na polski i nie że płynny i bez zająknięcia, taki lekko z rosyjska. Okazało się że pani jest ze Lwowa. :)


I jeszcze zdjęcie pod hasłem żeby nie było, że mnie tam nie było. Przy okazji uwieczniony niedokończony malunek henną na mojej ręce.


Ostatnim odwiedzonym miejscem była medina = stare miasto. Tylko szybki rzut oka na Avenue Bourguiba, którą w przewodniku porównywano z Polami Elizejskimi. Może mi się coś źle kojarzy, ale jak ostatnio byłam w Paryżu nie widziałam tam drutu kolczastego przez środek deptaka. Natomiast tunezyjski odpowiednik m go na kilometry, dosłownie. A oprócz tego co najmniej dwa wozy pancerne i sporo żołnierzy.


Pięknie i niedbale, to mój obraz Tunezji na dziś. Najlepszą ilustracją tego co mówię jest zdjęcie poniżej. :)