środa, 25 lipca 2012

przychodzimy. odchodzimy.



Nie lubię rozstań. Zazwyczaj staram się zminimalizować długość bólu. Jak nadmiernie dobrze przyklejony plaster. Tym razem taktyka zawiodła, bo gdzieś od połowy pobytu czuję zbliżający się koniec. Natomiast w ten weekend rozpoczął się swego rodzaju smutek.



Raczej nie tęsknie za ludźmi. Owszem chciałabym się spotkać, porozmawiać, pobyć, ale na to jeszcze będzie czas, jeszcze tyle dni mam w planie, gdzieś znajdzie się na to wszystko chwila w moim grafiku na całe życie, więc nie ma co się spieszyć. Tu jest inaczej. Tak mocno czuję, że to mogą być moje ostatnie dni w tym mieście i bardzo nie mogę się z tym tam głęboko we wśrodku pogodzić.



Sao Luis to nie najpiękniejsze miejsce na świcie, najsłynniejsze, najlepiej rozwinięte, ani też najbogatsze. Ma niecałe 400 lat i widać wpływ tylu kultur i państw, które się przenikają, że trudno je oddzielić. Ale jest tu coś wyjątkowego co sprawia, że to właśnie miasto znalazło miejsce w moim sercu, że mnie oswoiło. I mimo tego, że nie wiem kiedy jest bezpiecznie i gdzie nie należy chodzić, że nadal nie umiem mówić po portugalsku, i że mam tu niezależność godną sześciolatka to dobrze mi tu.



A'propos rzeczywiście czuję się przez ostatnie tygodnie jak skrzyżowanie dziecka z zwierzątkiem domowym i szczypta kobiecości. Całkiem to jednak polubiłam. Wszystko jest interesujące, znów cieszy mnie jeżdżenie do sklepu nie po to by coś kupić tylko dla całego tego zamieszania. Autem do centrum handlowego przez ulice intrygująco różne pełne niezwykłości. Sklepowe wystawy niby te same, a inne. Ludzie, dźwięki, zapachy, słowa tylko niektóre mogę zrozumieć. I ten pierwszy zachwyt, ten najnaiwniejszy, niewinny i świeży. To jak chodzi o moją dziecinność. Natomiast ludzie często traktują mnie jak pupila domowego. Ja zaś próbuję w tym wszystkim chociaż częściowo pozostać sobą.



Miesiąc to strasznie mało by poznać. Ledwo człowiek zdąży się zachwycić, wyciągnąć rękę by chwycić kilka dobrych wspomnień i już trzeba się zbierać. Lubię wędrować, lubię zmieniać miejsce tym bardziej trudno mi zrozumieć co teraz we mnie się wprawia. Trzeba pójść, żeby wrócić. Tak ciężkie są powroty. Pewnie kiedy wyjadę to będę bała się drugiego spotkania z Sao Luis co by nie zepsuć pierwszego dobrego wrażenia, by pozostały tylko dobre wspomnienia.

2 komentarze:

  1. Właśnie opuściłam Tolukę. I mam podobne odczucia, co Ty. Z jednej strony to miasto przemysłowe, zero turystów, szare, jest tam zimno, pada, nie ma czym oddychać (2600 m n.p.m.!), ale tęsknię za nim strasznie. Niby rzeczy są tu podobne jak u nas, ale tak naprawdę zupełnie różne! Wystawy sklepowe, restauracje, bary przydrożne, komunikacja. Proste rzeczy zachwycają, zdumiewają, powoduję że czujesz się jak 6 latek odkrywający świat!

    Brakowało mi tu tylko trochę wolności. Moja rodzina tak bardzo się o mnie bała, że w dużej mierze mnie jej pozbawiła. Argument, że jestem 23 letnią kobietą, na codzień mieszkającą samotnie niewiele pomogły. Dlatego teraz, z dziurą w sercu po mojej kochanej Toluce i wszystkich wspaniałych osobach, które tam poznałam, oddycham pełną piersią w Mexico City i cieszę się z wolności.
    Już nie jestem "brand new toy", ale "on my own" z wszystkimi tego konsekwencjami.

    A już wkrótce widzimy się w Cancun!

    OdpowiedzUsuń
  2. nawet jeśli tu nadal jestem to serce mi pęka z tęsknoty. ostatnia szansa, żeby tu jeszcze coś zrobić, coś zobaczyć. zaraz wychodzę z domu żeby obejrzeć ludowe tańce.

    z jednej strony to irytujące, z drugiej strony w cale im się nie dziwie. mamy za sobą niecałe 23 lata doświadczeń w europie. konkretnie w polsce. to nie to samo. nawet teraz wiem że nadal nie jestem w stanie do końca zrozumieć podstawowych mechanizmów rządzących światem tutrjszym.

    OdpowiedzUsuń