piątek, 10 sierpnia 2012

pomiędzy gwatemalą a meksykiem.

Tak właśnie wyglądają przelotowe drogi w Gwatemali.

Ruszając w trasę między Flores a San Cristóbal wiedziałyśmy tylko, że w Gwatemali mają kiepskie drogi. I w tym przypadku się nie przeliczyłyśmy. Że na integrowanie się z komputerem mam tu niezwykle mało czasu zamiast pięciu godzin drzemki wybrałam nadrobić zaległości. Problemy jednak nie maja przerwy nocnej. Bus zapomniał nas zabrać z hotelu i specjalnie dla nas dwóch przysyłali inny by nas dowieść do docelowego. Następne kilka godzin podróży spałam. Nienaruszalność mojego snu powoli przechodzi do legendy. Mimo ogromnych wybojów w bitej polnej drodze, która stanowiła jeden z z główniejszych szlaków tranzytowych w Gwatemali odpoczynek pozostał niezakłócony. :) Ale jak mi Magda później doniosła stałam się atrakcją dla dwójki jadących z nami francuskojęzycznych dzieci. Podobno przy każdej większej dziurze moje ciało niczym worek ziemniaków wznosiło się do góry i upadało na siedzenie, co też za każdym razem kwitowałam głośniejszym pomrukiem niezadowolenia. Po kilku godzinach obudziłam się wyspana, nawet jeśli część wypoczynku przelewitowałam. :)

Umywalka na przejściu granicznym po stronie Gwatemalskiej. Jak miło, że ma wodę w odróżnieniu do toalety.

Do granicy dotarliśmy bez problemu co prawda w zawrotnym tempie, ale nie jestem pewna czy chciałabym ryzykować kilometr więcej na tej prawie że ścieżce, która nigdy w życiu nie słyszała nawet o asfalcie. Najprzód opuściliśmy granice Gwatemali co było nie lada przeżyciem. Mały domek pośrodku bezkresnego morza pól kukurydzianych i zwykłych tamtejszych chaszczy. Niektórzy ze strażników celnych oczywiscie uzbrojeni wylegiwali się wygodnie w hamakach. Cóż może nie jestem jeszcze całkiem oswojona z kulturą wszechobecnego hamaka i mnogość mężczyzn nosząca rozmaite karabiny i pistolety nadal mnie zaskakuje.



Kilka minut później nasz bus znów się zatrzymał. Jak i poprzednio wzięłam tylko mały plecak i zadowolona z siebie zaczęłam rozglądać się za przejściem granicznym. Jednakże jakiś gość podał nam przez okno resztę naszych bagaży i poprowadził nas ścieżką w dół przez las. Trzeba było widzieć nasze miny kiedy wsiadałyśmy z naszym dobytkiem do małej łódeczki. O kamizelkach ratunkowych należało zapomnieć. Rzeka nie należała do spokojnych. Chyba pierwszy raz na żywo widziałam tak wielkie wiry wodne, a jeśli widziałam z całą pewnością nie zrobiły na mnie takiego wrażenia.

Niebieska motorówka pomogła nam przekroczyć granice. Madziłek podobno zastanawiała się kiedy zaczną strzelać.

Płynąc piętnaście minut pod prąd i nasze stopy dotknęły meksykańskiej ziemi. Potem taksówkami do miasteczka i chwila ponad pół godziny oczekiwania na odjazd. Jakież było nasze dziwienie kiedy kierowca busa ogłosił, że o godzinie dziewiątej rano z nam nadal nie znanego powodu żadnego urzędnika meksykańskiego na przejściu granicznym nie uświadczysz. Powiedziano jeszcze, że możemy bez problemu zalegalizować nasz pobyt w urzędzie imigracyjnym, w którymś z większych miast. Wtedy padło tak często tu używane sformułowanie: nic się nie martw. Wróżyło to jednak przyszłe kłopoty.



Dotarliśmy szczęśliwie do Palenque i od razu złapałyśmy następnego busa do San Cristóbal. Meksykańskie drogi są o niebo lepsze. W hostelu byłyśmy koło jedenastej w nocy. Biorąc pod uwagę, że wyruszyłyśmy z hostelu koło piątej byłyśmy już nieco zmęczone i po najkrótszej linii pomaszerowałyśmy do łóżek.



Z rana wybrałyśmy się do we wskazane miejsce by uzyskać po jednej pieczątce w paszporcie i wizy turystyczne. Co okazało się nie możliwe mimo przemiłej pani urzędnik musiałyśmy jeszcze raz odwiedzić granicę meksykańską pod groźbą grzywny w najlepszym wypadku 1400 pesos. Natomiast nikogo tam nie zdziwiło, że granica była zwyczajnie nie czynna.



Cóż było robić. Zaopatrzyłyśmy się w prowiant, i ruszyłyśmy na dworzec. W pomiędzy czasie Madził zaliczyła kąpiel w kałuży na parkingu jakieś 30 sek. po tym jak powiedziałam, że ciesze się,  że udało mi się nie wpaść w ogromną kałużę przy drodze. Jej udało się znaleźć większą. Dlatego też w supermarketowej łazience przez dobre 15 minut suszyła spodnie suszarką do rąk. Udało jej się przy okazji wzbudzić nieco zainteresowania i współczucia pań.

Wysuszyć spodnie.

Tak więc dużą część następnego dnia znów spędziłyśmy w colectivo, czyli czymś na kształt busa. Na granicy zostało zauważone, że Gwatemalę opuściłyśmy wczoraj, ale obstawiamy, że nasz europejski wygląd powstrzymał lawinę pytań i oskarżeń.



Obecnie nareszcie legalnie jesteśmy w Meksyku. Dzięki dwudniowej wycieczce udało nam się sporo przeżyć, zobaczyć tak zaskakujące rzezy i poznać trochę lepiej meksykańskie zwyczaje. A ubaw miałyśmy po pachy. Nie bardzo żałuję. Zwłaszcza, że przez huragan pogoda się zmieniła z pięknej słonecznej przeszła w stan wiecznego deszczu i chłodu. Wczoraj pierwszy raz od wyjazdu z Polski miałam okazję wzięć ciepły prysznic. Idealny zbieg okoliczności.  :)

Plan wycieczki. W miejscowościach wziętych w kółko zmieniałyśmy bus. Błękitna trasa to dzień pierwszy, żółta drugi.

3 komentarze:

  1. Najbarku! :)

    nieoczekiwane przygody są najlepsze do wywoływania z pamięci na całą resztę życia, o ile dobrze się kończą. Jak Cię czytam, tak Ci czasem zazdroszczę (przyznaję), choć moja zazdrość miała stan załamania przy wspomnieniu małej łódki, prądów i braku kamizelek ratunkowych. A co do trwałości spania - może kiedyś osiągnę Twój stan, bo w tym roku pogłębiłam dość niespodziewanie odporność na bodźce z zewnątrz. I wyobrażam sobie, jak to musiało wyglądać - Ty fruwająca przez sen po busie z tą swoją słodką minką, gdy śpisz. Razem z Tobą zasypia cała Twa urocza złośliwość :)
    Dostarczasz mi pewnej radości tym blogiem.
    do zoba! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. maniaku! :)

    w tym miejscu i przy okazji mogę przeprosić wszystkich, którym czasu nie miałam odpowiedzieć. powoli i niezwykle systematycznie odgrzebuję się spod sterty wiadomości do odpisania. :) miło że mogłam dostarczyć trochę uśmiechu na odległość. z powodów niewystarczającego słownika po mojej stronie oraz moich rozmówców, jak i różnic kulturowych musiałam na miesiąc mocno ograniczyć złośliwość.... to było dopiero wyzwanie. :P

    do zobaczenia. :)
    i.

    OdpowiedzUsuń
  3. no, mam nadzieję, że do zobaczenia! ;)

    OdpowiedzUsuń