środa, 8 sierpnia 2012

flores. tikál. gwatemala.



Dziś o czwartej rano wyruszamy z Flores z powrotem do Meksyku. Jakoś tak czuję, że od tego punktu zaczyna się powrót do domu. Jeszcze sporo drogi przed nami, a w kilometrach to już całkiem, ale poniekąd kierunek dom. Opuszczamy najniebezpieczniejsze miasto w jakim przyszło nam przebywać podczas tej podróży. Jak się okazuje wyspa, na której mieszkamy, czyli najstarsza część Flores, jest w miarę bezpieczna. Tutaj znajduje się większość hosteli i hoteli. Pierwszy i jak myślę jedyny raz wybrałyśmy hotel. Nie żeby było źle, luksus własnej łazienki, klimatyzacji i ciepłej wody to miła sprawa, ale okupiona brakiem kuchni i towarzystwa innych turystów, które bywa raz, zaletą raz wadą.

Zachód słońca nad jeziorem Petén Itzá.

czy wiecie.... co kryje Petén Itzá.

Petén Itzá to jezioro, na którym znajduje się wcześniej wspomniana wyspa. Niepozorna woda, a w najgłębszym miejscu ma 165 metrów. Co sprawia, że jest kryptodepresją.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------



Wczoraj wybrałyśmy się z Magdą do Tikál. Niezwykłe miejsce. Dużo można by on nim opowiadać, ale nauczona doświadczeniem nawet nie próbuję zostawiać tego na później, bo w tym przypadku zazwyczaj później znaczy nigdy. To też bardzo skrótowo postaram się opisać coś o czym mogłabym się rozpływać w zachwycie godzinami.



To miasto Majów jest nadal położone w samym środku lasu deszczowego. Co stanowi dodatkową jeśli nie większą atrakcją całej wycieczki. Park narodowy chroni tętniący życiem ekosystem, a ruiny są wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Mały busik zabrał nas z hotelu przed piątą rano, co okazało się świetną decyzją, bo najwcześniejsza część dnia nie jest aż taka tłoczna, duszna, ani gorąca. Przewodnik poza przybliżaniem nam kultury Majów pokazywał wiele ciekawych gatunków roślin i zwierząt, które czasem były znane z książek, ogrodów botanicznych, czy zoo lub terrariów.



To raczej nie był mój szczęśliwy dzień. Może z baku snu, ale przyciągałam nieszczęścia jak magnes. Niektóre z nich pozwoliły mi lepiej poznać się z lasem deszczowym. Udało mi się poślizgnąć i jakby w zwolnionym tempie wywalić w błocie, oczywiście aparat nawet się nie zachlapał. Dzięki temu miałam okazje opłukać się w kałuży nie większej niż metr na metr utworzonej przez obfity deszcz nocy poprzedniej. Chwile później wdepnęłam w mrowisko ogniowych mrówek. No cóż, przynajmniej teraz rozumiem skąd nazwa. :)

Owo mrowisko ognistych mrówek.

Na terenie parku narodowego jest jeszcze ogromna ilość nieodkrytych budowli. Las deszczowy w zaskakująco szybkim tempie pochłania wszelkie ślady ludzkiej działalności. Niektóre z piramid, które zostały odsłonięte podczas pierwszych prac archeologicznych po 1952 już są pokryte wysokim drzewami w całej okazałości. Miejscami o obecności w tych okolicach prekolumbijskiej cywilizacji świadczy tylko nienaturalnie szpiczaste pofałdowanie terenu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz