Ostatni weekend wakacji i od wtorku witaj osiadła rzeczywistości. Moje najlepsze w życiu wakacje powoli dobiegają końca, ale w przyszłym roku mam nadzieje, że będzie jeszcze lepiej. Ten tydzień był niezwykle intensywny i obfitował w różnego rodzaju kwiatuszki, ale żeby nie machnąć od razu całej powieści, tym razem tylko kilka perełek z pamiętnika autostopowiczek. :)
|
Nasz ulubiony klub za dnia. Świetna taneczna muzyka. Polecamy. |
W Amsterdamie codziennie chodziłyśmy potańczyć na kilka godzin, a schodziłyśmy
z parkietu tylko żeby się całkiem nie odwodnić. Za każdym razem kończyłyśmy zabawę, gdy zamykali klub. Ostatniej nocy nie mogło być inaczej. Gdy wróciłyśmy do hotelu, umyłyśmy się i mniej więcej ogarnęłyśmy nasze rzeczy okazało się, że jest tak blisko do śniadania, że już w sumie nie ma co iść spać. Koniec końców na wylotówce znalazłyśmy się koło południa, ale zanim to, nasz scenariusz postanowił nabrać rumieńców.
|
Impresja Amsterdamkiego tramwaju. |
Po zapłaceniu za hotel okazało się, że posiadamy tylko ciut drobniaków w kieszeni. Miałam przy sobie trochę złotówek, ale żeby nie było tak łatwo to większość w monetach, więc jedyne 20 zł mogłyśmy wymienić w kantorze. Gdy w zorganizowanym nieładzie próbowałyśmy poskromić mapę, podszedł do nas nieznajomy mężczyzna i wytłumaczył jak działa komunikacja miejska, po czym zapytał o jakiś pieniądz, bo jest bezdomny. Cóż tam nawet żebracy mówią po angielsku. Mimo tego, że pan okazał się bardzo pomocny, to raczej my mogłybyśmy go prosić o wsparcie finansowe. Śmiało szłybyśmy o zakład, że dysponowałyśmy wtedy mniejszą sumą euro. Po zapłaceniu za bilety coby się dostać na obrzeża miasta zostałyśmy z 50 centami na całą Holandię i Niemcy. W autobusie znalazłam jeszcze 10 centów na siedzeniu co mocno podniosło nasz budżet. :P
|
Bus którym się wydostałyśmy z Amsterdamu. Podczas jazy jeszcze my mieściłyśmy się na tych siedzeniach. :) |
Zaskakująco szybko wydostałyśmy się z miasta i pierwszą okazją dostałyśmy się prawie do granicy z Niemcami. A to, że pan kierowca w tym czasie wypalił dwa czyste skręty, które samodzielnie tworzył sunąc po autostradzie 140 km/h to tylko kolejny
smaczek Holandii. Przerażonych informuję, że nie czułyśmy się w niebezpieczeństwie. W zachowaniu nie zauważyłyśmy żadnej różnicy w porównaniu do stanu gdyby palił papierosy. :)
Ze dwie godziny udało nam się drzemnąć w polskiej ciężarówce. Za fasolkę po bretońsku, którą poczęstowali nas kierowcy tego samochodu jesteśmy wdzięczne. Sugerowali, że możemy się z nimi zabrać do Szwecji, a potem dopiero do Polski. Niestety potrzebowałam na piątek z rana być w Krakowie, no i w portfelu trochę pustka. Ale nie powiem kusiło bardzo, bo panowie mili, Szwecja piękna jest, a w Danii przez którą mielibyśmy przejechać jeszcze nigdy nie byłam.
|
Rozładunek na skraju Park Narodowego Ujścia Warty. |
Kiedy w oczy zaczęło nam zaglądać niebezpieczeństwo spania gdzieś na małej stacji benzynowej pod Hamburgiem dostałam takiego przyspieszenia, że w kilka minut udało mi się załatwić transport dalej. Niezwykłość tej małej ciężarówki polegała dodatkowo na tym, że stałym pasażerem był szczeniak york o imieniu Suzi. Nad ranem byłyśmy już blisko Szczecina acz po stronie niemieckiej.
Do godziny siedemnastej udało nam się zrobić nieco ponad sto kilometrów i groźba niezdążenia na czas zaczęła się materializować. Na szczęście limit pecha też ma swoje granice i dobra passa musiała wrócić, ta konkretna przybyła z nawiązką. :) Z ciekawszych rzeczy to zwiedziłyśmy Park Narodowy Ujścia Warty z ciężarówki, a jeden z odcinków robiłyśmy wojskowym autobusem wypełnionym raczej wyższymi rangą żołnierzami. Potem tylko kilka kilometrów (do lepszego CPN'u) zabrał nas pan osobówką, który kazał nam pójść coś zjeść i nie zostawiając miejsca na dyskusję wręczył 100 zł.
|
W Rio nie byłam, przynajmniej Świebodzin zaliczony. ;) |
Pod krakowskim makro wylądowałyśmy przed piątą rano. Zachowując całe
60 centów i dobry humor zdążyłyśmy prawie na styk. Kiedy dwie godziny później wychodziłam z mieszkania na podbój uczelni, nie mogłam się nie uśmiechnąć do swojego odbicia w lustrze. Pierwszy raz od tygodnia makijaż, staranna fryzura, biała bluzka i buty na obcasie tworzyły cudowny kontrast z tym jak można mnie było zobaczyć gdy wpadłam do mieszkania z dwoma plecakami, w mojej ulubionej acz wielkiej, zielonej bluzie z kapturem i z dużym zapotrzebowaniem na długi prysznic.
like!
OdpowiedzUsuńbrakowało mi ostatnio komentarzy, nawet takich krótkich i prostych.
OdpowiedzUsuńlubię. ;)
ha, teraz ja też moge komentować :)
OdpowiedzUsuńhm... taki miks osób. ta. to ciekawe nie powiem. :]
OdpowiedzUsuń