piątek, 9 sierpnia 2013

jak butelka wody stała się moim najlepszym przyjacielem.


Razem z nowiem skończył się ramadan. Możliwość spędzenia części muzułmańskiego świętego miesiąca w kraju arabskim dała mi sporo do myślenia. Różnice kulturowe, religijne i w sposobie poszczenia okazały się nie być tak oczywiste jak na pierwszy rzut oka myślałam. Jeszcze nie wszystko do końca przetrawiłam tematów do myślenia na nie jeden leniwy deszczowy wieczór, a jak na razie mimo skromnego deszczu w Krakowie mamy upał i nie mogę narzekać na brak zajęć.


Na początku wydawało mi się absolutnie awykonalne żeby od wschodu do zachodu słońca nic nie wpakować sobie do ust. Jedzenie to tam pestka, ale biorąc pod uwagę, że mamy niemal najdłuższe dni w roku żar z nieba i marne szanse na deszcz to woda bywa całkiem przydatna.


Postanowiłam jednak podjąć wyzwanie. I tym razem nie pod hasłem "że co, że ja nie dam rady?". Metoda na ten post jest taka, że się człowiek budzi (lub nie śpi) przed wschodem słońca i dużo je i pije. W dni które pościłam miałam nastawiony budzik na pół godziny przed słońcem i do ostatniej minuty napychałam się głównie wodą do granic możliwości. Jak już gość z minaretu zaczynał śpiewać to bez trudu można było palpacyjnie wyznaczyć granice żołądka. Raz niechcący zignorowałam budzik... to nie był dobry wybór. ;)


Kiedy zapytałam o sens całego tego miesięcznego wyrzeczenia każdy odpowiadał mi regułka, że to żeby się poczuć jak biedni ludzie. W sumie czemu by nie. Ale kiedy jednego dnia spotkaliśmy się na plaży i kolega podjechał autem kilkaset metrów, no bo jest ramadan i żeby się nie zmęczyć. Nie no jasne ubodzy zazwyczaj jeżdżą wypasionymi autami, całe życie spędzają w klimatyzowanych pomieszczeniach i przesypiają czas kiedy są biedni - budzą się bogaci i gotowi do dalszego luksusowego życia. :P


Jak wiadomo jak coś robię to na sto procent lub w cale, więc postanowiłam na czas mojego postu nie używać samochodów, windy i spać kiedy należy, a nie żeby uciec przed uczuciem głodu lub pragnienia. Między szpitalem a akademikiem było 40 minut na nogach. Na naszym oddziale wszyscy z uporem maniaka używali windy... nie mam pojęcia dla czego niby drugie piętro, ale na nogach było szybciej nawet idąc do góry. Klimatyzowanych pomieszczeń... no cóż nie omijałam, cóż nie chodzi o to żeby sobie zrobić na złość.


W pierwszy dzień nie zjadłam zbyt dużo przed i na koniec dnia byłam głodna. Zaskakujące uczucie, bo zdarza mi się na prawdę rzadko. Ostatniego dnia zaś zwiedzaliśmy El Jem, było nieprzyzwoicie gorąco i aż czułam jak woda ucieka ode mnie całą powierzchnią skóry w paskudnie szybkim tempie. Tego dnia jak już wreszcie rozległa się długo przeze mnie wyczekiwana pieśń w języku arabskim, z której nie zrozumiałam za wiele poza tym, że wreszcie mogę pić, butelka wody stała się moim najlepszym przyjacielem.


W sumie pościłam cztery dni. I okazało się to nie takie trudne, a nawet całkiem interesujące. Chyba jedyny powód, że przerwałam eksperyment jest taki, że pościć mogę w dowolnym czasie i miejscu na świecie, a na poznawanie Tunezji miałam tylko miesiąc.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz