poniedziałek, 19 sierpnia 2013

daleko, wysoko, wśród manowców.


Bo 24 urodziny ma się tylko raz w życiu. Ja miałam kilka dni temu. Generalnie nie lubię swoich urodzin. Nie przeszkadzam mi starzenie się, nadal z utęsknieniem czekam, aż uzyskam wizualną pełnoletność. Upływ czasu trochę ogranicza mnie co do możliwości, jasne staje się, że nie zrobię do końca życia wszystkiego co bym zrobić chciała.


Te urodziny były dla mnie o tyle szczególe, że jako małe dziecko wydawało mi się, że dużo marzeń spełni się przed końcem dwudziestego czwartego roku życia. Cóż niby jeszcze prawie rok, ale na niektóre to się ni w ząb nie zanosi. Może i dobrze, jest o czym marzyć, do czego dążyć.


A tego wyjątkowego dnia nie lubię głównie za jego wyjątkowość, że podobno ma być taki super, a inni ludzie powinni o mnie pamiętać i takie tam. Nie lubię oczekiwać czegokolwiek. Od kilku lat intrygował mnie pomysł spędzenia urodzin samotnie inspirowany przez pewną piosenkę. Przez cały dzień nie spotkałam ani jednej znajomej osoby i było świetnie.

Że takie magiczne w tym roku to starzenie się, to dałam sobie ciut wycisk. Po miesiącu lenienia się na niemalże 0 m.n.p.m. i krótkiej aklimatyzacji w Krakowie zrobiłam pętelkę Kuźnice - schronisko w Murowańcu - Świnica - Zawrat - schronisko w Murowańcu - Kuźnice. 


Był by jeszcze Kozi Wierch, bo czas był dobry, sił i prowiantu wystarczająco, ale zdałam sobie sprawę, że człowiek spać musi częściej niż raz na 26 h, więc zarządziłam powrót. To był dobry wybór, bo końcówkę schodziłam już na autopilocie. :P

Wszystko dla tego, że to spontan był, że jadę sama i że najwcześniejszym autobusem postanowiłam mniej niż 2 h przed wyjściem z domu... no nie było czasu nawet na drzemkę, a potem pan kierowca miał prawie wypadek czołowy, że niektórzy pasażerowie pospadali z foteli, więc jakoś nie potrafiłam zaufać mu na tyle żeby zasnąć.


Kiedy po raz pierwszy wyszłam na otwartą przestrzeń właśnie słońce wstawało, a mi zaczęło coś świtać, że ta trasa jest jakaś taka dziwnie znajoma. Przy podejściu na Świnicę przypomniałam sobie też, że jak tu byłam pięć lat temu to bardzo się cieszyłam, że my tamtędy schodziliśmy, a nie wchodziliśmy. 


Cóż taka sentymentalna wycieczka pod prąd. Niby samotna, acz nie do końca. Wszystko co piękne jest zostaje. Marysia miała by dziś 24 urodziny, czasem tak bardzo się tęskni, tak brakuje.


4 komentarze:

  1. wiem, że miałam nie komentować ale super są te zdjęcia :) bardzo mi się podobają

    OdpowiedzUsuń
  2. próbowałam zapobiegać monopolizacji komentarzy. :P
    ale komplementy zawsze mile widziane. :D

    OdpowiedzUsuń
  3. jeszcze bardziej niż zdjęcia spodobały mi się refleksje :)
    pierwszy raz na Twoim blogu. lajkuję ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. dzięki bardzo. tym milej się to czyta, że ostatni brałam pod uwagę, że żyjemy w kulturze obrazkowej, więc jest szansa, że piszę głównie sama do siebie. :)

    OdpowiedzUsuń