wtorek, 30 kwietnia 2013

kraków - krk. hej.


Aż do Bratysławy podróż szła świetnie, milki kierowcy, ładna pogoda, nigdzie nie czekałyśmy za długo, a drogi ubywało szybko mimo tego że z Polski ruszyły trzy lub cztery wyścigi autostopowe, z którymi już od początku się mijałyśmy.


Problem zaczął się gdy kierowca, który zabrał nas z Bratysławy wysadził nas na samym środku autostrady w Wiedniu. Co gorsza na ślimaku, który ze wszystkich stron był ogrodzony autami mknącymi z zawrotną prędkością. Jakby nieszczęść było mało skończył nam się też karton, na którym pisałyśmy nazwy miast. Więc kreatywna twórczość wykorzystała wszystkie dostępne środki by stworzyć napis Graz.


Dla rozwiania wszelkich wątpliwości na autostradzie nie wolno łapać stopa i w Austrii grozi za to mandat bagatelka 500 euro. Liczyłyśmy jednak na litość kierowców, niestety wiedeńczycy jakoś upierdliwie praworządni. Niektórymi spojrzeniami poczułam się mocno zbesztana. Tak ale właściwie mi też nie pasowało, że się tam znalazłam i miałam na to jakby znikomy wpływ. W końcu zatrzymało się czterech młodych Serbów autem pięcioosobowym i nas oraz nasze nie małe plecaki przewieźli zahaczając o centrum miasta na stację benzynową na wylotówce.

hipsterska tabliczka z odzysku. :D
Na noc utknęłyśmy na stacji benzynowej między Wiedniem a Graz, za to w doborowym towarzystwie. Nie wiedziałyśmy wtedy jeszcze, że będzie to początek jednej z mniej sympatycznych nocy jakie pamiętam. Ale zanim to... Od jednego z kierowców, który nie mógł nas zabrać dostaliśmy po flaszeczce Jägermeist'ra i cygaro na spółkę. Nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności losowych w połowie nocy zostałyśmy same na stacji, reszta pojechała. 


Cóż było robić. Wpakowałyśmy się w śpiwory, zabezpieczyłyśmy plecaki i z tabliczką "Graz" przed nami zasnęłyśmy. Obudziły nas światła busa, który zaparkował kilkadziesiąt centymetrów przed nami. Jedyny stop jakiego złapałam na śpiąco, ale to nie był interes życia. Pan kierowca zabrał nas do samego centrum Graz (dla poruszania się autostopem jest to wysoce nie strategiczne).


Znów ułożyłyśmy się do spania pod zamkniętą na noc stacją. Obudził na pracownik owej stacji, z informacją że nie wolno nam tu spać. Pierwsze jeszcze nie przytomne myśli zakomunikowały, że porządnie się wyziębiłam, aż do samego wewśrodka. Rozmarzanie zajęło jakąś godzinę i nie było ani trochę przyjemne. Nadal wychłodzone, zmęczone, nie wyspane ustawiłyśmy się na drodze. Ile zachodu kosztowało nas wydostanie się z miasta to materiał na całe wypracowanie. Kilka razy zastanawiałam się czy jestem w stanie się w ogóle ruszyć, stać, po czym trza było iść kilka kilometrów dalej, gdy już nie miałam siły mówić trza było iść, uśmiechać się i prosić czy ktoś by nas nie wziął, więc na autopilocie się szło i się rozmawiało. Po za granicę swoich przewidywanych możliwości.


Wysiłek został nagrodzony. Ostatkiem sił dostałyśmy się na autostradę z Graz i od tego momentu poszło jak z płatka. I na trzy razy dostałyśmy się dokładnie pod próg naszej już wcześniej zarezerwowanej miejscówki. Po drodze poznałyśmy ciekawych ludzi, a Kinga mogła poćwiczyć swoją umiejętność chorwackiego. I tak całkiem zadowolone rozpoczęłyśmy część stacjonarną majówki. :)

3 komentarze:

  1. Tak myślałam, że to ten wyścig ;)powodzenia Wam!
    pozdrów Kingę.

    OdpowiedzUsuń
  2. a Ci kierowcy to byli mili czy milkliwi :)

    OdpowiedzUsuń
  3. my w tym roku nie zrzeszone, w wyścigu koniec końców postanowiłyśmy nie brać udziału.

    na tym komputerze jest wyjątkowo złośliwa klawiatura, zżera literki i łatwo wcisnąć jakąś obok.

    OdpowiedzUsuń